Pojęcie magii wydaje się mieć niewiele wspólnego z tabu językowym. Tabu skupia wokół siebie taki krąg skojarzeń jak np. zakaz, tajemnica, milczenie. Magia kojarzy się raczej z czarami i zaklęciami. Okazuje się jednak, że oba pojęcia w językoznawstwie dotyczą podobnych zabiegów językowych.
Magia językowa, magia słów, język magiczny, mowa magiczna, magiczna siła słów, funkcja magiczna języka/tekstu – określenia te i podobne mają już pewną tradycję w literaturze przedmiotu. Jak mi wiadomo, nie sprecyzowano jednak dotąd ani ich treści, ani zakresu; zagadnienia, do których określenia te bywają odnoszone, można, jak sądzę, podzielić aż na cztery grupy. Pierwsza z nich to fakty językowe charakterystyczne dla społeczności tradycyjnych, takie jak tabu językowe, zaklęcia, zamawiania i inne rytuały słowne. Druga – to obecne w języku ogólnym ślady tych faktów, a więc wszelkiego typu uświadamiane i nieuświadamiane przesądy związane z mówieniem ( jak chociażby używanie eufemizmów czy odpukiwanie w niemalowane drzewo albo niedziękowanie, żeby nie zapeszyć). Grupa trzecia – to żywo rozwijająca się współcześnie „nowa magia językowa”, widoczna w wielu technikach perswazyjnych, charakterystycznych dla propagandy politycznej, reklamy itp. I wreszcie czwarta – „magia” języka poetyckiego; określenie to bywa bowiem czasem (w użyciu przenośnym) odnoszone do tekstów literatury pięknej, zwłaszcza do poezji (A. Engelking 2000:41).
Zjawisko tabu językowego jest ściśle powiązane z magią językową, która natomiast wiąże się z wierzeniami ludów pierwotnych. Stąd właśnie wywodzi się przekonanie, że wypowiedziane słowo ma moc sprawczą i utożsamia się je z nazywaną rzeczą.
Kiedy człowiek pierwotny dostrzegł, że na wykonanie woli jego przez słabszą od niego jednostkę wystarcza rozkaz słowny; kiedy zauważył, że „człowiek leśny” (orang utang) we wszystkim jest doń podobny, tylko mowy nie posiada; kiedy dostrzegając, jak zwykle, niedokładnie, a wnioskując, jak zwykle, pośpiesznie, zauważył, że w pewnych razach „niema twarz” („twarz” znaczy po staropolsku „twór”, „stworzenie”), albo nawet przedmiot bezduszny uległ jego woli, wyrażonej zaklęciem, czy zamawianiem – wówczas zapewne uwierzył, że w pewnych razach słowo ma moc nieprzepartą; w pewnych razach, bo ograniczenie to przetrwało po dziś dzień w wierzeniach ludu naszego, iż słowo ma potęgę magiczną wtedy tylko, gdy jest wymówione z zachowaniem pewnych warunków, gdy wychodzi z ust pewnych jednostek (rodziców, znachorów) i w pewnych chwilach, które się nazywają „złą godziną”, jeżeli chodzi o przekleństwo (J. Karłowicz 1903:104).
I dlatego współcześnie często unika się pewnych słów, głównie tych dotyczących chorób albo śmierci, tłumacząc, że nie chcemy czegoś powiedzieć w „złą godzinę”. Oznacza to, że boimy się, że wypowiedziane przez nas słowo może w negatywny sposób wpłynąć na rzeczywistość.
W „Biblii” sprawcze słowo boskie leży u początków wszystkiego, co istnieje: „I rzekł Elohim: Niech się stanie światłość. I stała się światłość” (Księga Rodzaju 8, 3). Psalmista komentuje to następująco (w przekładzie Leopolda Staffa): „Słowo Pańskie stworzyło niebiosa, a tchnienie ust jego zastępy ich” (Księga Psalmów 32, 6). Magia językowa przejawia się w najrozmaitszy sposób. Oto na przykład u różnych ludów obserwujemy lęk przed nazwaniem po imieniu istot, rzeczy i zjawisk budzących lęk, groźnych i niebezpiecznych (tzw. tabu językowe). Według świadectwa „Biblii” Żydzi, dla których Bóg był surowym władcą i sędzią, unikali wymawiania imienia boskiego Jahweh, zastępując je opisowymi określeniami w rodzaju Adonai ‘Mój Pan’, Elohim ‘Bóg Bogów’, Sabaoth ‘Bóg Zastępów (Anielskich), Bóg Nieba’ itp. Relikty tej postawy przetrwały w chrześcijaństwie. W prawdzie większą rolę niż lęk odgrywa tu chyba cześć – niemniej jednak często zastępujemy Boga określeniami i omówieniami w rodzaju: Pan, Najwyższy, Stwórca, Wszechmocny, Wszechwiedzący itp. (B. Walczak 1988:54).
Jak widać, zjawisko magii językowej ma również swoje uzasadnienie w „Biblii”, nie jest tylko wynikiem prymitywnego myślenia ludów pierwotnych. Ta magiczna moc słowa jest również obecna w polskiej kulturze ludowej.
Znak językowy, dzięki swojej binarnej strukturze (signifiant i signifié) pośredniczy między rzeczywistością fizyczną a strefą myśli – między materialną a duchową stroną świata. Związek między tymi dwoma aspektami znaku jest oczywiście arbitralny; kultura ludowa jednak widzi go inaczej. Tu jest on naturalny. Dzięki temu sam znak językowy nabiera materialności; jest coraz mniej abstrakcyjny, staje się rzeczą konkretną. Nie oznacza to bynajmniej, że tak zrozumiane słowa przestają znaczyć – po prostu nie pełnią wyłącznie funkcji semantycznej, lecz także pragmatyczną. Istnieją jednocześnie na abstrakcyjnym poziomie pojęć i konkretnym poziomie zdarzeń, grając dzięki temu rolę pośrednika między nimi. Ponieważ relacje między tymi trzema poziomami rzeczywiście są naturalne, a nie konwencjonalne, w kulturach, które tak je widzą, słowo i działania równoważą się całkowicie. Myślenie archaiczne postrzega znak jako część desygnatu, jako jedną z jego właściwości. Dlatego wypowiadając słowo przywołuje się nazwaną rzecz. Jest to jeden z przejawów ogólniejszego mechanizmu, który badacze magii nazwali prawem styczności (lub sympatii) (A. Engelking 1991:157).
Wypowiedziane słowo przywołuje więc nazywaną rzecz lub osobę. Język to nie tylko abstrakcja, ale także sfera zdarzeń.
Świat pierwotny i antyczny, w ogóle świat religijny, nie wie, co to ‘puste słowa’, ‘words, words’; nigdy nie mówi: ‘dość już słów, przystąpmy wreszcie do czynu’ a tęsknota, by nigdy już nie ‘grzebać się w słowach’ jest mu obca. Nie bierze się to z mniejszego poczucia realności świata – przeciwnie: to my sztucznie uczyniliśmy słowa pustymi, poniżyliśmy je sprowadzając do rzędu przedmiotów. Ale kiedy tylko zaczynamy rzeczywiście żyć (zamiast zajmować się naukową abstrakcją), wiemy znów, że słowo ma życie i moc, i to moc bardzo osobliwą (G. van der Leeuw 1978, 447, cyt. za: A. Engelking 1991:158).
Jak pokazują współczesne zachowania językowe, nie do końca prawdziwe jest stwierdzenie, że „uczyniliśmy słowa pustymi”. Fakt, że istnieją w naszej kulturze wyrazy tabu, których staramy się unikać, oznacza, że nie są one dla nas „puste”. Nie mówimy o śmierci w obawie, że ją przywołamy, to samo dotyczy imion osób zmarłych lub zjawisk niebezpiecznych. Podświadomie więc wierzymy, że słowa mają moc sprawczą.
Problem magii i magicznej mocy słowa jest rozpatrywany zarówno przez antropologów kultury, jak i językoznawców już od XIX w. Trudności z ujęciem i samą definicją pojęcia „magia” wiążą się przede wszystkim z tym, że należy ono nie do języka badanych, ale badających. Trudno więc o subiektywizm, magia jest bowiem kategorią opisową stosowaną przez tych, którzy pewnych działań (czyli dla nich magicznych) nie rozumieją. Tyle więc definicji, ilu definiujących. Współcześni antropologowie dochodzą do wniosku, że magia nie tyle jest rodzajem działania, ile całościowym światopoglądem, sposobem myślenia. W ów światopogląd wpisana jest wiara w magiczną moc słowa. Według autora klasycznej już etnograficznej teorii słowa magicznego Bronisława Malinowskiego „w rzeczywistości zasadniczą funkcją języka nie jest wyrażanie myśli lub powielanie procesów intelektualnych, ale raczej odgrywanie aktywnej, pragmatycznej roli w zakresie ludzkich zachowań”. Do tej koncepcji odwołał się twórca teorii aktów mowy – John L. Austin. Według niego pewne wypowiedzi mogą nie tylko konstatować, ale również działać – to akty illokucyjne i perlokucje. Tych wypowiedzi nie można mierzyć w kategoriach prawda – fałsz, ale fortunność – niefortunność (K. Bielenin 2000:67).
Zjawisko magii językowej jest więc rozpatrywane nie tylko pod względem stricte językowym, ale również antropologicznym i etnograficznym (etnografia zajmuje się badaniem narodów i grup etnicznych).
Lęk przed użyciem nazwy groźnych istot, rzeczy i zjawisk (także, choć rzadziej istot i zjawisk otaczanych najgłębszą czcią) w wielu wypadkach doprowadził do zaniku takiej nazwy. Tak na przykład w języku starogreckim zaginęła pierwotna nazwa śmierci (…) zastąpiona wyrazem thanatos o pierwotnym znaczeniu ‘zniknięcie, zaśnięcie’. Do dziś we wszystkich chyba językach świata zachowały się przynajmniej relikty unikania nazw związanych ze śmiercią. Zamiast umrzeć mówimy często zasnąć, zasnąć na wieki, odejść z tego świata, rozstać się z tym światem itp. lub – z wisielczym humorem – wyciągnąć nogi, wyciągnąć kopyta, wykitować, odwalić kitę, przejechać się na tamten świat, wąchać kwiatki od spodu, uderzyć w kalendarz itp. Podobnie jak starogrecka nazwa śmierci, zaginęła pierwotna słowiańska nazwa boga, spokrewniona zapewne z łacińskim deus i z greckim theos. Dzisiejsza nazwa bóg znaczy pierwotnie tyle co ‘dawca pomyślności, bogactwa’, o czym świadczy jej pokrewieństwo językowe z wyrazami bog-aty, u-bog-i, z-boż-e. Podobny los spotkał u naszych przodków starą nazwę niedźwiedzia. Prawdopodobnie była ona spokrewniona z greckim arktos ‘niedźwiedź’ (stąd arktyczny, Arktyka od gwiazdozbioru Wielkiej Niedźwiedzicy wskazującej północ geograficzną) i łacińskim ursus ‘niedźwiedź’ (stąd nazwa marki traktora(‘maszyna silna jak niedźwiedź’), a wtórnie nazwa osiedla pod Warszawą od zbudowanej tam fabryki.(…) pierwotną nazwę niedźwiedzia zatracili, z tych samych powodów, także nasi sąsiedzi, Niemcy i Litwini (niemieckie Bär – a także angielskie bear itp. – to po prostu ‘bury’, a litewskie lokỹs to etymologicznie ‘kudłaty (B. Walczak 1988:55).
Są to jedne z nielicznych przypadków całkowitego zaginięcia nazwy spowodowanego magią językową. Obecnie słowa, które uważane są za „zakazane” funkcjonują w polszczyźnie, ale w potocznej mowie zastępuje się je eufemizmami lub synonimami. Myśliwi np. niedźwiedzia nazywają miś lub bury.
W zamierzchłych czasach ludzie świadomie uciekali się do magii, rytuałów i praktyk religijnych. Niemal wszystko, co otaczało człowieka, stanowiło jeden organizm, który rozciągał się pomiędzy światem sacrum a profanum. Obie strefy nie były od siebie tak jasno oddzielone, jak dziś. Wzajemnie się przenikały, a mało kto potrafił je odróżnić. Uzasadnia to wiarę w magię jako sposób tłumaczenia zjawisk przyrodniczych, jako środek zaspokojenia zwykłej, ludzkiej ciekawości. Człowiek jednak nie tylko chciał poznawać otoczenie, ale także nim manipulować, dostosować do własnych potrzeb. To właśnie zrodziło coś, co nazywamy „myśleniem magicznym”. Człowiek już od najdawniejszych czasów starał się ujarzmić i opisać przynależny mu świat. Magia częstokroć sprowadza się do manipulowania wszelkimi relacjami zachodzącymi między nazwą, a właśnie desygnatem i jego własnościami. Jednym z takich procesów może być zaklinanie, przenoszące cechy (zasada metonimiczności) z pewnego przedmiotu na osobę lub przedmiot, np. amulet. Wiara ludowa zapewniała, że przywołanie jakiejś nazwy jest równoważne z przywołaniem jej desygnatu. W warstwie formalnej może to wyglądać jak przekleństwo, w warstwie semantycznej znaczy raczej przywołanie sił pozaziemskich i skierowanie ich na wskazaną osobę”20.
Tabu językowe związane jest również z wszelkiego rodzaju zaklęciami, błogosławieństwami, które często służą, np. odpędzeniu choroby, czy złych mocy.
Człowieka pierwotnego otaczało mnóstwo duchów niewidomych, przeważnie złych i złośliwych, które czyhały na jedno słowo niebaczne, albo nieżyczliwe, aby uczynić, iżby wnet „ciałem się stało”. Lud nasz mówi, że „diabeł bierze, co do diabła dano”, a Włoch powiada, że w powietrzu unosi się mnóstwo aniołów, które każde słowo człowieka zanoszą do nieba(…). Światło nauki rozprasza mgły przesądów i zabobonów; rozwieje się czasem wiara w cudowną moc słowa ludzkiego. Tymczasem jednak ogromna większość ludzi, u nas przynajmniej, mocno wierzy w przekazane wiekami podania. Ale i warstwy oświecone, nieświadomie, instynktowo, tradycyjnie, odruchowo, mimowolnie ulegają nałogowi wierzeń przeddziejowych. Długie lata upłyną, zanim przestaniemy pozdrawiać się wzajemnie, winszować, życzyć sobie, kląć i złorzeczyć. Nie prędko wyłamiemy się z pod czaru wierzeń, które odziedziczamy razem z krwią i kośćmi przodków (J. Karłowicz 1903:113,117).
Mówiąc dziś „idź do diabła”, „niech cię piekło pochłonie” rzadko mamy na myśli dosłownie to, o czym mówimy, częściej jest to sposób wyrażania złości. Z drugiej jednak strony wiara w magiczną moc słowa widoczna jest chociażby w sytuacjach, kiedy mówimy „odpukać w niemalowane” lub „wypluj to słowo”, powiedziawszy wcześniej coś, czego się boimy i nie chcemy, by się spełniło.
Wiara w tożsamość wyrazu i nazywanej przezeń rzeczy miała jednak i swoją drugą stronę: zjawiska pożądane starano się przywołać, a nad złymi mocami zapanować za pomocą słowa. Tu leży na przykład źródło szeroko rozpowszechnionego u różnych ludów zwyczaju nadawania dzieciom tak zwanych imion życzących. Nasi przodkowie, nazywając syna Bolesławem, wierzyli, że w ten sposób realnie zapewniają mu w przyszłości wiele (porównaj rosyjskie bolee ‘więcej’) sławy. Byli głęboko przekonani, że dziecko nazwane Będzieciechem (imię zanotowane w bulli papieża Innocentego II z 1136 roku, zatwierdzającej posiadłości arcybiskupstwa gnieźnieńskiego) będzie istotnie pociechą swoich rodziców. I w tej wierze nasi przodkowie nie byli, jak się rzekło wyżej, osamotnieni. Imiona życzące były używane wśród Greków (Sopho-kles ‘sławny mądrością’ , Aleks-andros ‘obrońca mężów’), Persów ( Da – raya – vahuš (imię przyswojone u nas w zhellenizowanej postaci Dariusz) ‘dzierżący dobro’ (B. Walczak 1988:58-59).
Stąd również znane nam do dziś imiona Bogusława, Bożydar, Bogdan.
Strach przed magicznym związkiem między wyrazem (wyrażeniem) a oznaczonym przezeń albo w jakiś sposób związanym z nim zjawiskiem na pewno leży u podstawy wielu wypadków tabu, i to zarówno narzuconego pewnej grupie społecznej (rozumianej jako nieokreślony ilościowo zbiór ludzi połączonych różnego rodzaju więzami wspólnej kultury), jak też nakazanego sobie samemu. Wyrazem takiego strachu jest przestroga w postaci przysłowia, (...) nie wywołuj wilka z lasu. Że nie jest to postawa tracąca dziś na aktualności, widać choćby z jej nowych objawów, które nie mogą mieć za sobą zbyt długiej tradycji. Przykład nowego (niepowszechnego) przesądu: kierowcy nie można przed wyjazdem życzyć szczęśliwej podróży – to przynosi nieszczęście; stosownym życzeniem jest w tej sytuacji: szerokiej drogi! Ta sama motywacja ma nieraz zastosowanie w różnych sytuacjach, w których nie sposób sprowadzić do wspólnego, uogólniającego opisu (Z. Leszczyński 1988:17).
Unikając „zakazanych” słów rzadko jesteśmy świadomi, że ma to związek z zakorzenioną w nas wiarą w funkcję stanowiącą języka. I choć nie wszyscy wierzą w zabobony, to obserwowane zachowania językowe dowodzą, że mowa wielu ludzi nosi znamiona magicznej. „Magia nie skończyła się wraz z nadejściem czasów radykalnie odrzucających wszelkie gusła, zabobony i wierzenia ludowe. Jak widzimy, relikty myślenia magicznego świetnie sprawdzają się w całkiem żywej sztuce, jaką jest propaganda czy reklama. Takie zjawiska jak tabu, eufemizmy, czy też przekleństwa nie pozwalają nam zapomnieć o naszej tajemniczej przeszłości nieodłącznie związanej ze sferą sacrum i profanum. Nauka o samej magii, zarówno w ujęciu antropologicznym, historycznym, etnologicznym, jak i teologicznym czy filozoficznym, jest bardzo młoda, powstała bowiem w latach siedemdziesiątych dwudziestego wieku”21.
Copyright © 2008-2010 EPrace oraz autorzy prac.